Przejdź do głównej zawartości

Selekcja 2017


Oczami Boksera ( relacja).

Po wystartowaniu przez Dara razem z Bochnem ruszyliśmy zgodnie z koordynatami na wschód. Spodziewaliśmy się, jako już trzecia para obecności przeciwnika, stąd ostrożne tempo. Po przejściu około 500 metrów zlokalizowaliśmy światło na naszych plecach. Zaczailiśmy się na intruza. Światło latarki oślepiało, jednak cierpliwie czekaliśmy. Kiedy cel osiągnął zasięg naszych replik podjąłem próbę weryfikacji, która zakończyła się niepowodzeniem. Oddałem strzał ostrzegawczy, mając nadzieję, że skupiłem całą uwagę intruza/ów na sobie. Wtedy usłyszałem głos Grossa: „Dlaczego do mnie strzelasz?!” Po kilku uprzejmościach postanowiliśmy kontynuować marsz wspólnie.

No dobra – podczepiliśmy się do Grossa, który chodził sobie po lesie z taką swobodą, jak ja po swoim osiedlu. W dzień. Słoneczny. Lekki niepokój budziło to, że coś mamrotał do siebie pod nosem. Jednak pomimo tego, strach przed zgubieniem się generował graniczącą z obłędem odwagę, więc trzymaliśmy się tego Magika Mapy i Kompasu.

Pierwszy punkt trochę był niewidoczny, jednak po jego osiągnięciu nadałem sygnał jego osiągnięcia. Kontynuowaliśmy marsz tzn. Gross szedł a ja podbiegałem za nim, nie wiem jak Bochenek . Kolejny sukces! Punkt 2, zgłoszenie do Gniazda i ruszamy do 3. Po osiągnięciu pkt. 3 info od dowodzenia: zbierzcie się razem, zablokować punkt i czekać na podjęcie dowódcy lokalnego oddziału. [Tu taka dygresja. Miałem pełnić rolę RTO, co było zarówno zaszczytem, jak i moim przekleństwem. Nigdy nie pełniłem takiej funkcji, co zdecydowanie wzbudziło moją ciekawość, jednak mam za słabe radio. Rada dla wszystkich, w razie czego kupować radia z double PTT – kilka złotych więcej, ale przydaje się. Muszę kupić nowego Baofenga 7 albo 8] Skutecznie podjęliśmy lokalnego dowódcę (którym okazał się Kazan). Znów, w celu zdezorientowania, na pytanie: ”Gdzie jest dowódca?” powiedziałem „Tu”. Gdyby mieli niecne zamiary Bochenek były cały. Dowódcy rozpoczęli naradę, natomiast Art przeprowadził dla nas (aplikantów do sekcji) egzamin z alfabetu NATO. Może nie był trudny, natomiast nie wiem, czy ze stresu nie podałem przypadkiem Arcikowi pinu do karty (w razie czego Art: kartę zablokowałem po powrocie).

Bochen zarządził zbiórkę. Okazało się, że mamy przeprowadzić dyskretny, głęboki zwiad. Punkt Alpha (Alfa?) 3 poszedł gładko, natomiast 2 okazał się przygodą. Zlokalizowaliśmy 2 źródła światła, a decyzją Artura Miki z Matem, czyli zespół rozpoznania M&M wyruszył w celu rozpoznania. Bochen jako dowódca wytłumaczył mi co oznacza SALUTE, więc byłem gotowy na nadanie rozkazu, lecz nasz zwiad nie wracał. Każda minuta budziła niepokój. W międzyczasie wykryliśmy ruch przeciwnika, więc dowódca zarządził wejście głębiej do lasu i cofniecie się 10 – 20 metrów w tył. Nie wiem, ile dokładnie nie było M&M, ale chyba zmieniła się pora roku . Kiedy wrócili, dowiedzieliśmy się, że Gross został wyekspediowany na samodzielną misję zwiadowczą ( w sumie myślę, że słusznie – gada ze zwierzętami, po grzybach zna godzinę, a im ciemniej, tym lepiej i przede wszystkim – Rambo mógłby Mu pozazdrościć postury). Jednak pomimo tego utknął w krzakach ( cytat z relacji), więc Alpha 1 zostało odpuszczone, ze względu na prawdopodobieństwo wykrycia. Kolejna akcja. Zasadzka na wąskiej drodze. Dostaliśmy informację o konwoju z jeńcem. Niestety nasza zasadzka została wykryta (nasz błąd, nawet kilka). Dodatkowym zaskoczeniem było to, że więzień uległ syndromowi Sztokholmskiemu i skutecznie prowadził ogień. Ewidentnie wróg prowadził swoje działania niekonwencjonalnie na tyle, że nie zdecydował się na rozbrojenie jeńca. Pomimo nieudanej próby założenia zasadzki okazało się, ze jeniec pozostał na drodze, udało się wydobyć potrzebne informacje, po czym jeniec (Burza) oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku.

Selekcja rozpoczęła się…tym razem naprawdę. Ten akapit nie będzie ani wesoły, ani prześmiewczy – przez szacunek do wszystkich z naszej ekipy.

Po przekroczeniu mostka przemierzyliśmy zabudowania w dwóch skupiskach. Starej, następnie nowej zabudowie. Po skręceniu z głównej drogi w lesie napotykaliśmy wiele trudności, głównym była woda. Drogi zamieniły się w strumyki, a kałuże stały całą szerokością drogi nawet po kilkanaście merów długości. Sprzęt leśny pozostawił głębokie, nieregularne koleiny. Musieliśmy omijać je leśnymi ścieżkami, przesmykami, liniami, musieliśmy wybierać nowe drogi. Myślę, że pod względem nawigacyjnym Gross i Miki wspięli się na wyżyny swoich dużych umiejętności. Kluczyliśmy wielokrotnie manewrując w tym selekcyjnym piekle. Szacun dla chłopaków. W myślach nazwałem ten etap Wietnamem – deszcz ciągle padał, okulary parowały, woda przelewał się przez buty, intensywny zapach błota i lasu, ciągle ślizgaliśmy się po ścieżce, światła szperaczy kroiły ciemność, odbijały się od liści. Tu nie było litości.

Dowódca z medykiem (Brat) pytali się, o zdrowie i czy piliśmy wodę. Kolejno badaliśmy miejsca zgodnie z wytycznymi w celu poszukiwania żywności i zapasów. Po bezskutecznym poszukiwaniu sprzętu w trzech lokalizacjach ruszyliśmy mając nadzieję na odnalezienie pożywienia do ostatniej w celu założenia obozu. W międzyczasie zwiedziliśmy kilka wzgórz i dolin, mini pustynię i gęsty las, które wyssały z nas ostatnie resztki energii. Jednak tu znów informacja działająca na psychikę: zapasy jednak były w którymś z poprzednich punktów ( jak się później okazało punkt z zapasami został przesunięty). Zostawiliśmy część sprzętu z Matem i Suchym wyruszając z powrotem w drogę po żywność.

Przesyłkę podjęliśmy, jednak po kilkudziesięciu metrach zostaliśmy ostrzelani, więc odpowiedzieliśmy ogniem, jednak rozkaz był wyraźny: zwijamy się do chłopaków, którzy zostali w mniejszości. Po dotarciu na miejsce założyliśmy obóz, morale poprawiło się, atmosfera rozluźniła. Zachowaliśmy jednak czujność i wystawione zostały czujki. Przy zmianie warty dosłownie zdjąłem kapelusz kiedy Miki zajadając lepiej nie wiedzieć co, dostrzegł skradającego się wroga.

Chłopaki ściągnęli ogień na siebie, w tym czasie ja z Bochenkiem zrobiliśmy piękny manewr oskrzydlenia i zdobyliśmy kilka soczystych fragów, co przypłaciłem utratą radia (ODROBINĘ było to niepokojące z racji, że byłem radzikiem). Bochen zadecydował, że pomagamy chłopakom pozostałym na szczycie. Tu mój wybór pójścia po najniższej linii oporu nie był najlepszym wyborem: skupiłem się na Darku, a zdjął mnie chyba Artek. Nie było sensu wzywać medyka – poszła seria od płuc po bark, więc z automatu uznałem siebie za trupa. I tu moja opowieść się kończy z tej akcji [Radio odnaleziono]

Kolejny rozkaz skierował nas w kierunku wzgórza, pod którym ponieśliśmy sromotną klęskę. Szliśmy sierżantem, w zbyt dużych odległościach, wrogowi udało się nas obejść, oberwałem w ramię próbując wyrównać do czujki i niestety wykrwawiłem się na śmierć. Kolejne zadanie wymagało od nas dość długiego przemarszu, prowadzącego przez… rzekę. Na szczęście Brat znalazł przejście. Jak się okazało nasz wróg przechodził przez środek. Wpadliśmy w zasadzkę, czujka oberwała, posiałem serią w stronę kobiecego głosu (pozdro Burza) i razem z Suchym podjęliśmy próbę manewru. Tu niestety próbując nie wychodzić na wolną przestrzeń miedzy lasem a brzózkami wszedłem pod lufę Darkowi. Tu znów dostałem 3 kulki, z czego 1 w głowę, więc z miejsca poczułem przypływ wiedzy medycznej i uznałem się za trupa.

Moja Selekcja zakończyła się.

Tu relacja kończy się. Kilka moich przemyśleń. Porównując wszystkie imprezy na tej bawiłem się najlepiej. Bez słodzenia. Powinniśmy zorganizować większą imprezę. Z minusów: za krótko. Nie ma co narzekać na pogodę – dla każdego jest taka sama, a to wyróżnia naszą ekipę, że nie boimy się zimna, ciemności i wilgoci. Wielkie podziękowania dla organizatorów i uczestników.

Do zobaczenia za rok!

Piszcie na forum lub w komentarzach pod postem o swoich doświadczeniach.

poniżej krótki materiał: